23 września 2025

Katastrofa ekologiczna na rzece Wkrze to bolesne déjà vu. Minęły trzy lata od tragedii w Odrze, a Polska nadal nie odrobiła lekcji. Państwo wciąż nie potrafi szybko i skutecznie reagować na kryzysy na rzekach – i to nie dlatego, że brakuje chęci – brakuje zorganizowanego systemu działania.

 

Społecznicy pierwsi, państwo ostatnie

Pierwszymi, którzy zauważyli problem, ponownie byli wędkarze. To oni na początku sierpnia alarmowali o martwych rybach pojawiających się masowo w rzece. Choć do służb zgłoszenie wpłynęło szybko, sztab kryzysowy zebrał się dopiero w połowie sierpnia (16.08) – co najmniej tydzień za późno. W obliczu katastrofy ekologicznej na płynącej wodzie taka zwłoka oznacza dramat.

Niestety, do prac w sztabie nie zaproszono ani ichtiologów, ani przedstawicieli Polskiego Związku Wędkarskiego, ani naukowców z instytutów badawczych. A to właśnie oni najlepiej znają rzekę i mogliby podpowiedzieć, jak realnie i szybko ratować życie w wodzie.

 

Instytucje bez refleksu

Państwowa Inspekcja Weterynaryjna – mimo ustawowego obowiązku – nie pojawiła się na miejscu, choć to właśnie ona powinna przebadać martwe ryby i ocenić m.in. co zabiło ryby (to pozwoliłoby szybciej i adekwatniej reagować) oraz czy istnieje zagrożenie dla mieszkańców okolicznych terenów, którzy własnoręcznie zbierali padłe ryby z rzeki i jej brzegów.

Dopiero po kilku rozmowach telefonicznych i oficjalnych pismach Fundacji WWF Polska PIW Żuromin poprosiła działającego nad Wkrą Strażnika Rzek WWF o zabezpieczenie ciał ryb do badań – wskazuje dr Alicja Pawelec-Olesińska, kierowniczka Zespołu Ochrony Rzek i Mokradeł. Jak podkreśla: – To reakcja spóźniona i absolutnie niewystarczająca. Takie działanie powinno odbywać się automatycznie – natychmiast, gdy w jakiejkolwiek polskiej rzece masowo umierają ryby.

Wątpliwości budzi również sposób poboru próbek wody przez Wojewódzką Inspekcję Ochrony Środowiska. Inspekcja zainterweniowała po tym, jak mieszkańcy zgłosili przyduchę i „dziubkujące” przy powierzchni ryby, które poszukiwały tlenu. Pobierając próbkę wody, pracownicy WIOŚ przelewali ją z wysokości do probówki badawczej – tym samym do próbki wtłaczali powietrze (i tlen). Podczas badania poziomu tlenu mogło to zafałszować wyniki i zasugerować, że warunki w rzece były lepsze niż w rzeczywistości.

 

Ludzie kontra procedury

Na Wkrze nie zabrakło ludzi zaangażowanych. Pracownicy Wód Polskich, wolontariusze, członkowie PZW Ciechanów i Państwowej Straży Rybackiej pracowali od świtu do nocy, ratując, co się dało. Wykorzystywali własne baseny ratunkowe, a część ryb udało się ocalić. Ten wysiłek blokowała jednak biurokracja i brak współpracy między poszczególnymi instytucjami. Nie bez znaczenia pozostała także opóźniona reakcja wojewody.

Przez brak sprzętu – tlenomierzy, aeratorów, generatorów, łódek, pomp, węży, basenów ratunkowych – działania były prowadzone chaotycznie i często nieskutecznie. Dodatkowo część służb niechętnie korzystała z wiedzy specjalistów oraz sprawdzonych rozwiązań (np. z Dzierżna) i kurczowo trzymała się przestarzałych procedur.

Lista systemowych grzechów jest dłuższa* – to m.in.:

  1. brak jasnych procedur kryzysowych;
  2. zbyt późne badania martwych ryb;
  3. błędy przy poborze próbek;
  4. brak realnej współpracy i wymiany informacji między służbami – m.in. niepoinformowanie kolejnych miejscowości, że woda i martwe ryby spływają z góry rzeki;
  5. bierność Starostwa Powiatowego w Żurominie i przerzucenie odpowiedzialność na Wody Polskie – mimo że katastrofa objęła aż 4 gminy powiatu;
  6. brak wsparcia ze strony ochotniczej straży pożarnej – burmistrzowie i wójtowie tłumaczyli się niewystarczającymi środkami finansowymi i koniecznością wysyłania jednostek na wyjazdy gospodarcze;
  7. fałszywe komunikaty w internecie – np. o działaniach prowadzonych przez służby, kiedy te jeszcze nie pojawiły się na miejscu; czy o wynikach badań, które jeszcze nie były dostępne w całości;
  8. powolność reakcji i działań.

Woda nie czeka na urzędnicze pisma i decyzje, a każde opóźnienie oznacza kolejne kilometry martwej rzeki.

 

Polska wciąż nieprzygotowana

Tragedia na Wkrze pokazała jasno, że Polska pilnie potrzebuje zespołu szybkiego reagowania – specjalistów wyposażonych w odpowiedni sprzęt, zdolnych do natychmiastowego działania w terenie. Nie grupy doradczej przy ministerstwach, ale mobilnej jednostki, współpracującej z wolontariuszami i społecznością lokalną. Potrzebny jest także państwowy system monitoringu rzek.

Chodzi o rozmieszczenie punktów pomiarowych z otwartym dostępem online – aby każdy obywatel i każda instytucja mogli śledzić stan wód w czasie rzeczywistym. Równolegle należy wzmocnić kontrolę nad strefami buforowymi przy rzekach i ograniczyć stosowanie gnojowicy w bezpośrednim sąsiedztwie cieków wodnych – mówi dr Alicja Pawelec-Olesińska, kierowniczka Zespołu Ochrony Rzek i Mokradeł.

 

Katastrofy na rzekach – nieuchronna przyszłość?

Wkra jest kolejną ofiarą bałaganu instytucjonalnego i braku przygotowania. Jeżeli nie powstaną realne mechanizmy szybkiej reakcji, podobne katastrofy będą się powtarzać – na innych rzekach, w innych regionach kraju. To nie tylko problem środowiskowy, ale też społeczny i zdrowotny.

Po Odrze obiecywano zmiany. Po Wkrze już nie ma miejsca na kolejne obietnice – potrzebne są decyzje, procedury i realne działania. W przeciwnym wypadku kolejne rzeki w Polsce staną się cmentarzyskami życia, a państwo będzie udawać, że nie wiadomo, dlaczego tak się stało.

 

Redakcja: Ewa Paluszkiewicz, specjalistka ds. komunikacji
Współpraca merytoryczna: dr Alicja Pawelec-Olesińska, kierowniczka Zespołu Ochrony Rzek i Mokradeł

Przypisy:
* @Brudnice nad Wkrą https://www.facebook.com/100070231129684/posts/810817691269261/?rdid=HwxWfWe2to5psu6O