MENU
Bartek to nasz darczyńca, który postanowił zrobić dla ochrony przyrody coś więcej. Co dokładnie? Połączył pasję do jazdy rowerem z edukacją i promocją adopcji gatunków znajdujących się pod opieką naszej fundacji. Przez 8 dni przejechał 1160 km dzielących Lublin i Kopenhagę, codziennie mówiąc w swoich i naszych mediach społecznościowych o innym zwierzęciu, które można symbolicznie adoptować, by wesprzeć nasze działania. Jak wpadł na ten pomysł i co go motywowało?
Bartku, dziękujemy za całą akcję i podziwiamy Twoją kondycję fizyczną, ale i wiedzę przyrodniczą. Ten wywiad przeprowadzamy dla naszych darczyńców, dlatego pierwsze pytanie wydaje się oczywiste – jak i dlaczego zostałeś darczyńcą WWF Polska?
Bardzo dziękuję za miłe słowa. Cała ta akcja oraz zaangażowanie w nią WWF Polska to była fantastyczna sprawa, która przeszła moje wszelkie oczekiwania. Dlaczego zostałem darczyńcą WWF Polska? Od zawsze w naszej rodzinie były psy i od małego z nimi się wychowywałem, dzięki czemu chyba wykształciłem w sobie wrażliwość na los zwierząt. Do większego zaangażowania w ich ochronę zainspirował mnie tygrys i jego historia. Przypadkowo trafiłem na informację WWF z której dowiedziałem się, że dziko żyjących tygrysów zostało raptem ok. 2000 na całym świecie! Czy to możliwe, że któregoś dnia moje dzieci będą kojarzyć tygrysy jedynie z książek i bajek? Dlatego właśnie zdecydowałem się zostać darczyńcą WWF Polska, bo chciałem dorzucić swoją cegiełkę do ochrony tych majestatycznych kotów oraz przyrody. Wciąż jest to bardzo mała cegiełka, ale głęboko wierzę, że nawet taka mała rzecz może zrobić wielką różnicę.
Dlaczego Twoim zdaniem pomaganie organizacji ekologicznej jest ważne?
Osobiście uważam, że jest to poniekąd nasz obowiązek w kierunku całej przyrody, z której zasobów korzystamy na co dzień. Szczególnie w czasach, gdy żyjemy „na kredyt” względem naszej planety. Wierzę, że powinniśmy podjąć większy wysiłek w celu ochrony przyrody żebyśmy nie obudzili się za kilkanaście lat z poczuciem, że trzeba było zrobić więcej, kiedy jeszcze mieliśmy na to czas. Fundacja WWF wspiera działania, które są bliskie akurat mojemu sercu, ale istnieje wiele organizacji, działających zarówno lokalnie oraz takich o zasięgu globalnym, gdzie każdy z nas może odnaleźć swojego „tygrysa” – powód, żeby pomagać organizacjom ekologicznym.
Który spośród 8 przedstawionych przez Ciebie gatunków był najłatwiejszy do zaprezentowania, który najciekawszy, a który był Twoim ulubionym?
Zdecydowanie najłatwiejsze do przedstawienia były misie, czyli panda wielka oraz niedźwiedź. Tak jak ja, lubią jeść, lubią spać. Opowiadałem o nich podczas pierwszych dni wyprawy, kiedy miałem jeszcze dużo sił i entuzjazmu. Myślę, że najciekawszym gatunkiem do przedstawienia był wilk, z uwagi na to jak złą reputację posiada. Wilki zachwycają mnie swoim charakterem i bardzo chciałem pokazać tego prawdziwego wilka, nie takiego z bajek czy opowiadań, dlatego musiałem się porządnie przygotować, dzięki czemu poznałem wiele, nieznanych mi wcześniej faktów na temat wilków. Jeśli chodzi o mój ulubiony gatunek to wybór mógł być tylko jeden – tygrys!
Skąd wziął się pomysł wyprawy z Lublina do Kopenhagi? Czemu na rowerze? Czemu akurat Kopenhaga?
Pomysł takiej wyprawy kiełkował w mojej głowie już od dawna, ale nigdy nie pojawiły się konkrety. W tym roku skończyłem 30 lat i poczułem, że jest to właściwy moment na realizację takiego wyzwania. Dlaczego rower i dlaczego Kopenhaga? Będąc na studiach dosyć przypadkowo trafiłem na wymianę właśnie do Kopenhagi. Kiedy tam przyjechałem, okazało się, że wszyscy dosłownie jeżdżą na rowerach. Byłem więc poniekąd zmuszony, żeby polubić się z rowerem. Tych kilka miesięcy pobytu w Kopenhadze, wystarczyło żebym zakochał się w tym mieście, które nauczyło mnie, że rower da się lubić. Tak więc Kopenhaga jest miastem, które dosłownie wsadziło mnie na rower.
Dlaczego poza wyzwaniem fizycznym zdecydowałeś się na wsparcie WWF Polska?
Początkowo moim głównym celem było sprawdzenie się, zarówno pod kątem fizycznym jak i psychicznym, czy poradzę sobie ze wszystkimi trudnościami jakie napotkam podczas tak długiego i samotnego rajdu. W związku z tym, że rower jest ekologicznym środkiem transportu pomyślałem „kurczę, może warto to wykorzystać i zrobić coś dobrego nie tylko dla siebie, ale także dla innych”. Będąc od wielu lat darczyńcą WWF Polska, wsparcie właśnie tej fundacji od razu przyszło mi do głowy.
Nigdy nie byłem na tyle śmiały, żeby aktywnie zachęcać i nakłaniać innych do zaangażowania się w działania WWF, raczej prowadziłem luźne rozmowy na ten temat z najbliższą rodziną, więc nagrywanie materiałów podczas podróży dla nieco szerszej publiki było dla mnie ciekawym wyzwaniem. Musiałem wyjść ze swojej strefy komfortu, żeby osiągnąć założony cel.
Jak wyglądała współpraca z fundacją? Czy było trudno, czy to wymagało dużo pracy?
Na początku moim pomysłem było stworzenie koszulek rowerowych, na których mógłbym umieścić logo WWF. W związku z tym napisałem maila do WWF Polska, a odpowiedź z fundacji przekroczyła moje wszelkie oczekiwania, bo zaproponowano mi dołączenie do akcji i jej wsparcie. To był ten moment, kiedy wiedziałem, że już nie mam możliwości wycofać się z rajdu. Komunikacja przebiegała bardzo płynnie, otrzymałem wiele ciekawych informacji na temat zwierząt, o których zamierzałem opowiadać, dlatego w żadnym momencie naszej współpracy nie postrzegałem jej w kategoriach dodatkowej pracy do wykonania.
Co dała Ci ta akcja? Jakie miała dla Ciebie znaczenie?
Zdecydowanie akcja dała mi bardzo dużo satysfakcji. Mimo, że nie udało mi się jej zrealizować w takim stopniu w jakim zakładałem, to cel swój osiągnąłem, a było nim zachęcenie choćby jednej osoby do wsparcia fundacji WWF Polska w postaci symbolicznej adopcji któregoś z gatunków, o których opowiadałem. Od samego początku wyszedłem z założenia, że jeśli przekonam choć jedną osobę do zaangażowania się w sprawy zagrożonych gatunków, to zrobię więcej dla tych zwierzaków niż zrobiłem przez ostatnie 30 lat i będzie to dla mnie ogromny powód do dumy. Wiem, że tych symbolicznych adopcji było nieco więcej niż jedna, dlatego tym bardziej jest to dla mnie niesamowite!
Jakie były najtrudniejsze momenty wyprawy?
Dzisiaj z perspektywy czasu ciężko jest wskazać jeden najtrudniejszy moment. Im bliżej było do mety tym zmęczenie bardziej dawało o sobie znać, szczególnie bóle mięśni i stawów wynikające z przeciążenia organizmu. Pojawiały się w głowie momenty, kiedy zastanawiałem się czy nie odpuścić tego wszystkiego i wsiąść w pociąg, ale w takich momentach pomagał telefon do żony i dzieci, którzy cały czas mocno mnie motywowali do dalszej jazdy. Zdecydowanie mogę przyznać, że znalazłem to czego szukałem, bo rajd był bardzo ciężkim testem pod każdym względem.
Co czułeś na mecie? Czy to był najważniejszy punkt tej akcji?
Trasę zaplanowałem tak, żeby ostatnie kilometry jechać dokładnie tą samą trasą, którą kilka lat wcześniej codziennie pokonywałem w drodze na uczelnię, więc sam przyjazd do Kopenhagi był dla mnie bardzo sentymentalnym przeżyciem. Na mecie w Kopenhadze czekał na mnie mój najwierniejszy team czyli żona, dzieci oraz rodzice, dlatego na mecie było wiele szczęścia i wzruszenia. Na pewno pojawiła się też ulga, że nie będę już musiał siedzieć na siodełku roweru, no i oczywiście satysfakcja z osiągniętego celu „wow, przejechałem 1160 km rowerem! Kto by w to uwierzył?!"
Czy warto łączyć pasję z pomaganiem, czy to jednak za dużo?
Myślę, że warto, szczególnie kiedy jedno wynika z drugiego i swoją pasję możemy przekuć w pomaganie. Na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że nawet jeśli wymaga to dodatkowego wysiłku to pozostawia po sobie ogromnie dużo satysfakcji i wiary we własne możliwości.
Co radziłbyś każdemu, kto chciałby iść w Twoje ślady i zrobić coś podobnego? Jak się do tego zabrać?
Po prostu wyjść z domu! Oczywiście zawsze warto się odpowiednio przygotować, ale czy będzie to rajd rowerowy, bieg długodystansowy czy jakiekolwiek inne wyzwanie, uważam, że jeśli mamy jasny cel do osiągnięcia i odpowiednio dużo motywacji, żeby go osiągnąć, wystarczy nam jedynie iskra, żeby zacząć działać. Osobiście, jeśli chodzi o kolarstwo to byłem i wciąż jestem kompletnym amatorem. Rower, którym jechałem, jeszcze przed startem zdążył zapomnieć o swoich czasach świetności, a ja zdecydowanie lepiej odnajdowałem się w roli tatuśka leżącego na kanapie niż stałego bywalca siłowni. Zmierzam do tego, że czasami wystarczy dosłownie przekroczyć próg, żeby zacząć przygodę!
Bartku, dziękujemy za wywiad i całą akcję!
Jeśli tak jak Bartek czujesz, że chcesz zrobić coś więcej i zostać ambasadorem/ambasadorką naszej Fundacji napisz na klub@wwf.pl.
